Jak być fit na wakacjach i cieszyć się nimi w pełni?


Jak wiadomo, przed wyjazdem na wakacje dobrze znanym dylematem jest "Jak korzystać z wakacji i nie wrócić z dodatkowymi kilogramami" (i nie chodzi mi o pamiątki w walizce). Szczególnie, jeśli tak bardzo staraliśmy się dotrzeć w jak najlepszej formie na ten wyczekany wyjazd…
Może to zbyt proste, ale moja rada (jak prawie zawsze…) to po prostu nie popadanie w skrajności. Można wszystko, ale z głową!
Absolutnie nie jestem za rezygnowaniem z tych wszystkich pyszności, które wręcz krzyczą do Nas w trakcie wakacyjnych wyjazdów. Przecież w wakacjach chodzi właśnie o wyluzowanie!

Jak więc zrobić, żeby po powrocie nie wkurzać się na siebie i nie żałować tego wakacyjnego luzu?

Opowiem Wam jak wygląda moje bycie "fit" w trakcie wakacji. I to tak dosłownie - będzie autentyczny dzień z życia wzięty.

Po pierwsze, jadąc na moje trzytygodniowe wakacje do Hiszpanii (przy czym czuję, że powinnam zaznaczyć, że to nie był typowy wyjazd do hotelu z all inclusive, tylko po prostu odwiedzałam mojego chłopaka… Chociaż tyle dobrego ze związku na odległość ;))… wracając do tematu - po pierwsze, założyłam sobie od razu, że na wakacjach nie zrobię żadnego sylwetkowego ani treningowego progresu. Zależało mi za to, na nie zrobieniu REGRESU. Chciałam wrócić w mniej więcej takiej samej kondycji jak pojechałam, jednocześnie korzystając na całego z wakacji.

Na wyjeździe, nie odmawiałam sobie tradycyjnych kalorycznych przysmaków (jak mogłabym odmówić sobie moich ulubionych smażonych kalmarów?!) czy słodkich przekąsek (mam ochotę na loda w trakcie spaceru? Spoko!). Jednocześnie, pamiętałam też o tym, żeby nie przesadzać… Czasami objadłam się do pełna, ale czasami wiedziałam, że jedna kulka lodów całkowicie zaspokoi moją ochotę na coś słodkiego i zimnego, także wcale nie muszę brać trzech tak jak mój chłopak. Zjadłam bardzo duży obiad z deserem, który wcisnęłam cudem, tylko dzięki temu, że deser przecież idzie prosto do serca (wcale nie potrzeba na niego miejsca w żołądku ;)), to nie wciskam na siłę kolacji (no chyba, że smażone kalmary…). Jak zawsze - ZASADA RÓWNOWAGI. MOŻNA WSZYSTKO, ALE Z GŁOWĄ.

W ciągu całego wyjazdu, starałam się też jak najwięcej chodzić. Wszędzie gdzie było można, wybierałam nogi jako środek transportu. Taka codzienna spontaniczna aktywność jest naprawdę bardzo istotna. Ponadto, przez te 3 tygodnie, udało mi się także pójść na siłownie. Spokojnie! Wcale się teraz nie okaże, że żeby nie przytyć na wakacjach to trzeba chodzić codziennie na siłownię… No bez przesady, przecież to by nie były wakacje. Ja poszłam może 5 czy 6 razy. To zaledwie 2 razy w tygodniu. Poza tym jak już poszłam, to stawiałam na robienie cardio. Moim celem było zachowanie mojej wagi, pozwalając sobie jeść więcej niż zawsze, dlatego też moją strategią na treningu było po prostu spalenie dodatkowych kalorii. Żeby było łatwiej, nie planowałam sobie takiego treningu na popołudnie, czy wieczór, tylko robiłam go z samego rana, tak by później cały dzień myśleć już tylko o przyjemnościach. Mi osobiście jest tak o wiele łatwiej się zmotywować, bo popołudniu czy wieczorem bym pewnie nie poszła…

Tak wyglądał jeden z dni moich wakacji pod względem jedzenia i aktywności:

9:30 O tej godzinie mój chłopak dopiero przewraca się na drugi bok, także odpuściłam sobie większe śniadanie. Zjadłam na szybko 6 daktyli, 2 łyżki białego serka i 4 orzechy włoskie, żeby mieć wystarczająco energii na trening i poszłam na siłownie spalić trochę kalorii.
11:00 Spędziłam godzinę na siłowni i łącznie - na schodach, orbitreku i rowerku - spaliłam (według licznika w maszynach) około 550 kcal.
11:30 Na przekąskę po-treningową zjadłam 2 (konkretne) plastry melona i znowu trochę białego serka, żeby przetrzymać do obiadu.
13:00 Mała kawa z mlekiem i z lodem wypita z przyjaciółką. Kawy nigdy nie słodzę. Odpuściłam sobie kawałek biszkopta podawany do kawy.
15:00 Czas na obiad. Tego dnia dosyć kaloryczny (jedzony w restauracji, a nie przygotowany w domu). 2 plastry hiszpańskiej parzonej szynki z sosem pomidorowym, omlet z jajek, małe kalmary i do tego podstawowa sałatka, o którą poprosiłam zamiast frytek, które były w tym zestawie. Do picia wzięłam wodę.
16:00 Po obiedzie znowu kawa z mlekiem i z lodem, ale tym razem już nie odpuściłam sobie kawałka biszkopta.
22:00 Na kolacje z chłopakiem przygotowaliśmy krewetki (usmażone na płycie), do tego białe pieczywo czosnkowe, oliwki i guacamole. Zjadłam do pełna nie odmawiając sobie niczego!







Poruszałam się wszędzie pieszo, a w ramach relaksu poszłam z chłopakiem na spacer przy plaży. Nie jest to też idealny dzień żeby zobrazować ilości jedzenia, które czasami jadłam. Sam obiad, zjedzony w niektóre dni, mógłby być jedzeniem na cały dzień (i wcale nie taki redukcyjny), a potem jadłam jeszcze ćwiartkę arbuza i kolację…

W ten dzień zrobiłam bardzo dużo kroków, ale to nie była codzienna norma. Czasami miałam także dni kiedy ledwo (albo nawet nie…) dobijałam do mojego celu 10.000 kroków.
Tego dnia telefon naliczył mi 25.000 kroków, z czego patrząc na wykres, na samym treningu nabiło mi ich aż 6.000. (Nie nosiłam codziennie mojego krokomierza, bo później zostawał mi biały ślad na nadgarstku jak się trochę opaliłam…).

PODSUMOWUJĄC
U mnie, każdy dzień na wakacjach był inny. W niektóre jadłam wręcz podręcznikowo jak na diecie, a w inne jadłam za dwóch. Czasami w ciągu dnia poszłam na siłownię i zrobiłam pieszo półmaraton (sprawdziłam : to około 21 km ;)), a w inny dzień moim głównym źródłem ruchu był spacer do lodziarni.
Według mnie, jak zawsze najważniejsze jest zachowanie RÓWNOWAGI.
Celowo piszę o robieniu rzeczy Z GŁOWĄ, bo dzięki krótkiemu zatrzymaniu się żeby pomyśleć 10 sekund nad poważnymi wakacyjnymi decyzjami typu: "Potrzebuję aż 3 kulki lodów, czy 1 mi wystarczy?" albo "Zamówić kalmary i krokiety tylko dla siebie, wypić pół butelki wina i zjeść pół koszyczka chleba i deser CZY zamówić kalmary i krokiety na pół z chłopakiem, do picia wodę, chleba zjeść tylko kawałek, ale deser zostaje" możemy wybrać trochę… nie tyle mądrzejszą, co po prostu SPRYTNIEJSZĄ opcję, tak żeby z czystym sercem i pełnią szczęścia korzystać z naszych wyczekanych wakacji, a po powrocie być wypoczętym i nie mieć innego powodu do smutku jak to, że wakacje już minęły (a nie jakaś dodatkowa fałdka na brzuchu).

Jestem ciekawa, czy też tak podchodzicie do wakacji? A może macie inne sposoby na "fit" wakacje albo wcale nie przejmują Was jakieś dodatkowe kilogramy i wcale nie chcecie zaprzątać sobie głowy tą całą "zdrową równowagą"?

Dajcie znać w komentarzach!